… pamiętam jak kiedyś, raz do roku, po letniej burzy przyjeżdżał cyrk do miasta… ociec przynosił z zakładu bilety (bo każdy zakład miał przydział), poczym cała rodzina biegła na występy skoczków, klaunów, małp i słoni… już z daleka słychać było charakterystyczne trąbki, a śmiech ludzi ogarniał całe miasto… zapach trocin, drewniane wozy (u Tatara na podwórku, przed domem taki stoi), oranżada barwiąca usta no i kultowa wata cukrowa lepiąca się do wszystkiego… było fajnie… a jak cyrk odjeżdżał pozostawała wygnieciona trawa i koło usypane z trocin… wtedy z chłopakami biegało się w kółko jak te konie szalone… ech…
No comments:
Post a Comment