Czasami wychodząc z aparatem na polowanie należy przygotować się na niesamowite przygody. Choć łódka nie była zbyt szczelna to jednak dało się nią jako tako płynąć. Morze było spokojne a słońce nie tak męczące. Było dobrze do pewnego momentu. Dziwne napięcie z tafli wody powoli przeniosło się na łódkę i wspięło po ubraniu powodując uczucie gęsiej skórki. Do tego stopnia, że można było usłyszeć szelest podnoszących się włosków na przedramieniu. Zanim dreszcz zdążył przeszyć całe ciało wszystko dookoła zaczęło się gotować. Potężne fale rzucały naszą łupinką. Woda była wszędzie. Tylko, że ta woda była pełna kolorowych kleksów. Wtedy z toni wyskoczył on. Barwny niczym duże opakowanie kredek. Potężny kolorowy kaszalot przeleciał nad naszymi głowami, spokojnie spojrzał w obiektyw (tu czas jakby na chwilę się zatrzymał) i uderzając w taflę wody, zaczął się powoli zanurzać w głębinach. Gdy wszystko dookoła ucichło było słychać jedynie walące w piersiach serce i delikatny śpiew dochodzący z toni. Aparat okazał się wodoszczelny więc kilka ujęć nadaje się do publikacji.
Format: 80x70 cm, olej + akryl, płótno.
No comments:
Post a Comment